We are the night
2007
W roku 1999, gdy na sklepowych półkach pojawił się „Surrender”, The Chemical Brothers uznawani byli za najbardziej wpływowy taneczny projekt. Sam album, do dziś uważany za opus magnum duetu, stał się niewyczerpanym źródłem inspiracji – również dla tych twórców, którzy dziś prowadzą skoczne dźwięki w zupełnie nowe rejony.

A sami chemiczni? Cóż, od kilku ładnych lat starają się trzymać fason, choć wszyscy wokół już dawno wyczuli muł twórczej mielizny. Tak jak jednak na „Come With Us” czy „Push The Button” mogliśmy znaleźć kilka naprawdę mocnych fragmentów, tak na najnowszym krążku duetu jest ich dramatycznie mało.

Słucham „We Are The Night” i myślę sobie, że wszystko byłoby w porządku, gdyby ten materiał był zbiorem jakichś stron b singli, chemicznych odpadów z dawnych sesji duetu – ot kawałków, które po prostu nie miały szansy zmieścić się na którejkolwiek z poprzednich płyt. Problem polega na tym, że mamy do czynienia z jak najbardziej oficjalnym albumem, na temat którego – o zgrozo – materiały promocyjne trąbiły: „najlepszy w dyskografii!”. Nic bardziej mylnego – „We Are The Night” pełen jest utworów – szkiców: niedopracowanych, nieumiejętnie prowadzonych, nudnych. Przykład z brzegu? Oczywiście singlowy „Do It Again”, kawałek definicyjnie odtwórczy, w którym Rowlands i Simons niemal naśladują ubiegłoroczne dokonania takiego Justina Timberlakea – również electro, również falsecik, wszystko jednak pozbawione jakiegokolwiek błysku, tak typowego dla starszych produkcji braci. I w takich nastronach jedziemy do samego końca – chemiczni próbują, kombinują, intrygują jednak właściwie tylko chwilami. Do wspomnianych, mocniejszych fragmentów krążka należą bez wątpienia doskonały „All Rights Reversed” (z gościnnym udziałem The Klaxons) czy miło bujający „A Modern Midnight Conversation”, w którym duet umiejętnie nawiązał do modnych brzmień z epoki eighties. I to właściwie wszystko, o czym warto wspominać. Miłymi melodiami nęcą „Saturate” czy „The Pills Wont Help You…”, co nam jednak z nęcenia, gdy po chemicznych oczekujemy ekstremalnie emocjonujących przeżyć?

Rowlands i Simons starają się być mocno na czasie, desperacko naśladując obecnie panujące taneczne trendy. Sięgają po electro, sięgają po hip-hop, ostatecznie jednak ponoszą artystyczną porażkę, ujawniając brak jakiejkowliek autorskiej inwencji. Wydaje się więc niestety, że – zgodnie z tytułem krążka – w twórczości duetu zapanowała ciemna, zimna noc.