Surrender
1999

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy zespoły Oasis i Blur toczyły batalię o prawo do britpopowego tronu, duet The Chemical Brothers konkurował z grupą The Prodigy o przodownictwo na brytyjskiej scenie tanecznej.

Obie formacje sukcesywnie wyzwalały się ze schematów prostych klubowych rytmów, zapraszały do współpracy co bardziej znamienite nazwiska spoza dance'owego światka, a co za tym szło, skutecznie przekonywały do swojej twórczości rzesze rockowo zorientowanej publiczności. Obecna sytuacja nie zostawia już żadnych niedomówień. Tak jak Blur świadomie zaprzepaścili komercyjny potencjał, nagrywając eksperymentatorsko-psychodeliczny album "13", tak The Chemical Brothers, miast pchać progresywną elektronikę na nowe tory, na swojej trzeciej płycie "Surrender" odwołali się do tradycji. I to tak gitarowej muzyki, jak i pionierskich dokonań tanecznego boomu.

"Surrender" nie ma już nic wspólnego z big beatem - gatunkiem, za którego prekursorów zwykło się Toma Rowlandsa i Eda Simonsa uważać. Jeśli już pojawiają się tu rytmy do tańca, jest to - tak jak w "Under The Influence" - agresywne, transowe techno bądź archaiczny acid house z przełomu lat 80. i 90. ("Hey Boy, Hey Girl"). Otwierający longplay "Music: Response" brzmi z kolei, jakby Kraftwerk, Daft Punk i Fatboy Slim w pijackiej malignie trafili przypadkowo razem do studia nagraniowego. Spośród stricte tanecznych utworów szczególne wrażenie robi "The Sunshine Underground", który - zanim przemieni się w kontynuację "The Private Psychedelic Reel" z poprzedniego krążka duetu, "Dig Your Own Hole" - przez kilka minut przywołuje na myśl "Tender" wspomnianych Blur. Warto dodać, że kolejne kompozycje zostały ze sobą połączone, przez co "Surrender" sprawia czasem wrażenie drugiej części ubiegłorocznego miks-albumu "Chemicznych Braci", "Brothers Gonna Work It Out".

Najdziwniejsze w kontekście dorobku The Chemical Brothers wydają się kompozycje z udziałem rockowych gwiazd. Najpierw Bernard Sumner z grupy New Order i Bobby Gillespie z kapeli Primal Scream ozdobili swoimi wokalizami siedmiominutowy "Out of Control", którego linia basowa budzi skojarzenia z "I Feel Love" Donny Summer. Później Noel Gallagher z formacji Oasis (już drugi raz na płycie duetu: wystąpił w "Setting Sun" z "Dig Your Own Hole") wyje niczym Perry Farrell w lennonowsko-manchesterskim "Let Forever Be". Na sam koniec albumu otrzymujemy hipnotyczną, zainfekowaną psychodelią kołysankę "Dream On" w wykonaniu wokalisty Mercury Rev, Jonathana Donahue.

Powstała ciekawa płyta, którą krytycy po latach z pewnością traktować będą jako dobitny dowód na nieustające metamorfozy sceny tanecznej. Pozostaje mieć nadzieje, że "Surrender" spodoba się również słuchaczom. Znajdą się pewnie i tacy, którzy ustawią ją na półce obok wydawnictw zespołu The Beta Band. Jednak w sytuacji, gdy tamci awangardowcy z Edynburga sprzedali na całym świecie ledwo ponad 50 tysięcy egzemplarzy debiutanckiego longplaya, nie będzie wielu chętnych.